Kancelaria Adwokacka

Adriana Szczęśniak-Majcher

a pumpkin with candy falling out of it

Portret podwójny

01 lipca 2014

„Woyzeck” w reż. Mariusza Grzegorzka w Starym Teatrze w Krakowie to mogła być historia miłości jeżeli nie szczęśliwej, to przynajmniej spełnionej. Gdyby została podjęta dyskusja z tekstem, główny bohater mógł wreszcie uzyskać prawo do swoich uczuć i myśli, wtedy Woyzeck zabiłby wybrankę, aby uwolnić ją od życia w świecie bez miłości, a nie bezmyślnie.

Niestety, takich rozważań w tej realizacji dramatu Georga Büchnera nie znajdziemy. Zobaczymy natomiast opowieść o mężczyźnie, któremu wydaje się, że wszyscy namawiają go do zamordowania niewiernej kochanki.

 

Główny bohater dramatu, w którego niezwykle przekonująco wcielił się Wiktor Loga-Skarczewski, jest prostym żołnierzem, większość czasu spędzającym na służbie. Udaje mu się jednak stworzyć namiastkę życia rodzinnego – pozostaje  w związku i ma malutkie dziecko z Marią. Trudno jednak dopatrzyć się w nim uczuć. Od początku aż do chwili popełnienia zbrodni jest przerażająco na wszystko obojętny, otępiały i ma niewielki kontakt z rzeczywistością tak, jakby znajdował się w transie. Nie mamy wrażenia, że popada w szaleństwo, nie targają nim emocje, jest raczej maszyną, robotem, albo Frankensteinem nie radzącym sobie w świecie ludzi, więc odgradzającym się od niego zarówno mentalnie, jak i emocjonalnie.

Trudno powiedzieć o  Woyzecku, że jest dobry lub zły – jego postać porusza się całkowicie poza tymi kategoriami. Ponieważ dla doktora jest „szczurem doświadczalnym”, dla Kapitana – pociesznym zwierzakiem do tresowania, zaś finalnie staje się zaszczutym, zdającym się na najniższe instynkty psem, trudno jest mu nawet zarzucić winę. Działa automatycznie, nie rozważa sytuacji i nie zastanawia się nad tym, co według niego byłoby słuszne. Jest wykonawcą, narzędziem.

 

Niewykluczone, że pozostałe postaci dramatu zazdroszczą Woyzeckowi jego oryginalności światopoglądowej, męskości, a nawet związku z Marią. Szczególnie wyraźnie widać to w scenie badania, kiedy doktor zdaje się go krzyżować i rozkładać jego nagie ciało na czynniki pierwsze, jakby próbował odkryć, na czym polega tajemnica pierwotnej siły, której nie da się zmóc nawet eksperymentalną, opartą jedynie na grochu, dietą.

Kiedy Woyzeck bez najmniejszego sprzeciwu zgadza się na przeprowadzane przez doktora badania, poddawany oględzinom, coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę z okrucieństwa, z jakim traktują go inni ludzie. Staje się jeszcze bardziej apatyczny, a agresję, która w nim kiełkuje, zwraca przeciwko jedynej osobie, która obdarzyła go zaufaniem.

 

W realizacji Grzegorzka brak pełnokrwistych postaci kobiecych. Sceniczny świat dramatu należy do mężczyzn, skupiony jest wokół cielesności, ubogi emocjonalnie i czasem wulgarny do przesady. Okazuje się, że mężczyźni nie starają się poznać uczuć i oczekiwań Marii. Wyraźnie widać jak jest wyobcowana w tak zorganizowanym świecie. Być może dlatego woli milczeć niż krzyczeć. Takie zachowanie ma znacznie większy sens w świecie, w którym i tak inni wszystko wiedzą lepiej. W jej sytuacji jakakolwiek dyskusja jest jak rzucanie grochem o ścianę, a ten bardzo wymowny gest w wykonaniu doktora (wyjątkowo ciekawa kreacja Krzysztofa Zawadzkiego), zdaje się puentować cały spektakl: dopuszczenie do głosu kobiecego punktu wi"Woyzeck" reż. M. Grzegorzek, Narodowy Stary Teatr w Krakowie, fot. M. Hueckeldzenia jest niemożliwe, chociaż minęło prawie 100 lat odkąd kobiety uzyskały prawa wyborcze, rola kobiet w rzeczywistości jest wciąż marginalizowana.

 

Są sceny, w których Maria wygląda jakby chciała się chronić przed mężczyznami, którzy tylko od czasu do czasu potrafią uśpić jej czujność, wtedy pozwala, by ją uwiedli. Oszczędna gra Marty Nieradkiewicz sprawia, że niemal namacalnie czuje się samotność jej bohaterki, gdy bezskutecznie stara się odnaleźć w tej społeczności, permanentnie zadziwiona tym, że głównym sposobem na okazywanie uczuć jest dla mężczyzn przekazywanie żołdu (Woyzeck) i dawanie prezentów (Tamburmajor).

Portret psychologiczny Marii nie jest spójny, trudno orzec, czy przebywanie w towarzystwie Woyzecka sprawia jej przyjemność. Nawet gdy je watę cukrową, na jej twarzy nie pojawia się żaden czytelny grymas. Ta kreacja, blada i bezbarwna, ma niewielki wpływ na przebieg akcji.

 

Stworzony w spektaklu świat wyraźnie się rozpada, pruje, pokazuje szwy. Cały czas podkreślana jest jego nietrwałość i umowność. Wszystkie tricki scenograficzne są bardzo czytelne. Delikatne zasłony z pozszywanych obrusów i firanek zamykające przestrzeń gry, niejednokrotnie zmieniają swoje położenie tworząc luki i odsłaniając pociągających za sznurki i kręcących korbkami technicznych. Łatwo też rozpoznać miejsce ustawienia kolumn, co każe widzom cały czas mieć świadomość ich obecności. Błyskawice to efekt nagłego zapalenia żarówek, które jednocześnie pełnią funkcję gwiazd (podobnie zresztą jak odblaskowa kula), zaś księżyc to po prostu lampa. Chciałoby się rzec, że ten świat jest sztuczny, kanciasty, oczywisty. Iluzja jego istnienia, jeśli w ogóle została stworzona, pęka jak bańka mydlana.

 

Podobne symptomy pojawiają się też w grze aktorów, którzy nie starają się bynajmniej sugerować głębi ukrytej w słowach lub nawet poza nimi. Przeciwnie, wszystko spłaszczają, trywializują, wyśmiewają. Jakby nie wierzyli w to, co mówią, robią, mają zagrać. Można odnieść wrażenie, że podobne zdziwienie, co do wydarzeń dziejących się na scenie, jest także udziałem widzów. Dlaczego w tym świecie brak uczuć? Jak ma żyć w nim kobieta?

Na scenie czuć niemal zapach naftaliny, jakby wszystkie materiały użyte do scenografii przed chwilą wyjęto z ogromnej drewnianej skrzyni, gdzie były przechowywane dla przyszłych pokoleń. Zamykające przestrzeń gry pnące się wysoko w górę rzędy jasnych bieżników, firan serwetek czy obrusów pokazują jak konserwatywny jest świat, który oglądamy, jak nie jest gotowy przyjąć niczego, co choćby na milimetr przekracza moralność opresyjną, która ostatecznie doprowadza postaci dramatu do wewnętrznego wypalenia i emocjonalnej pustki, mogącej spowodować co najwyżej tragedię i wzajemną niczym nieuzasadnioną, bezinteresowną agresję.

 

Ten sztafaż z obrusów i koronek zakrywa tragiczną nicość, powierzchowna moralność społeczeństwa nie prowadzi do żadnej głębi, zatrzymuje się na powierzchni, jest wręcz nieludzka, bo poraża obojętnością. Trudno nie ulec wrażeniu, że Woyzeckiem kieruje nie namiętność, ale raczej chłód, wyrachowanie i zimna kalkulacja.

Muzyka użyta w inscenizacji jest serią krótkich fragmentów, nie pozwala się jej wybrzmieć. Zawsze urywana jest nagle, pozostawiając uczucie niedosytu. „Każdemu wolno kochać”, ale tak naprawdę, po co komu miłość – zdaje się brzmieć gorzka wymowa ostatniego motywu muzycznego. To zaskakujące podsumowanie. Nihilistyczne.

Inscenizacja zdaje się krążyć wokół zasadniczej kwestii dającej się zmieścić w następującym zdaniu: Uczuć nie ma, a związki międzyludzkie są przypadkowe i oparte na zwierzęcym popędzie, ewentualnie nudzie. Wiele goryczy jest w tym odczytaniu dramatu Büchnera, dlatego nie warto się z nim godzić. Być może reżyser, zamiast pokazać dyskusję z tekstem na scenie, wolał pobudzić do rozważań widzów. Niewykluczone, że właśnie w tej kontrowersyjnej puencie chciał zmieścić zarzewie przyszłych dyskusji, czy nawet konfliktów, o kształt współczesnych relacji między kobietą a mężczyzną.

 

Georg Büchner: „Woyzeck”. Reżyseria, adaptacja, scenariusz: Mariusz Grzegorzek. Przekład: Sława Lisiecka. Kostiumy: Matylda Leśnikowska. Światło: Szymon Lenkowski. Obsada: Bolesław Brzozowski, Grzegorz Grabowski, Mieczysław Grąbka, Rafał Jędrzejczyk, Marcin Kalisz, Wiktor Loga-Skarczewski, Marta Nieradkiewicz, Dorota Pomykała, Krzysztof Stawowy, Krzysztof Zawadzki . Premiera: 8 lutego 2014. Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Scena Kameralna.

FORMULARZ KONTAKTOWY >>

Kancelaria Adwokacka 

Adriana Szczęśniak - Majcher 

 

ul. św. Wawrzyńca 39/5

31-052 Kraków

Zdjęcia: Piotr WERNER, Adriana Szczęśniak-Majcher, Barbara Bogacka

 Copyright ©Adriana Szczęśniak-Majcher Kancelaria Adwokacka -Design by Adriana Szczęśniak-Majcher

 

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.