Kancelaria Adwokacka

Adriana Szczęśniak-Majcher

a pumpkin with candy falling out of it

O zamieszaniu w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie i co mi się wydaje

28 lutego 2018

Odkąd chodzę do Teatru, zdarza mi się zastanawiać, czy chodzić na wszystkie spektakle, które są grane, czy tylko na te, które naprawdę mają szansę zrobić na mnie wrażenie.

Bo co w sytuacji, gdy spektakli, o których marzę, jest niewiele, lub wcale? Czy zrezygnować z oglądania nowych spektakli, czy mierzyć się jednak z tymi, które są?

Prawda jest taka, że nawet mieszkając w dużym mieście, jak na przykład Kraków,  w konkretnym teatrze, powiedzmy Narodowym Starym Teatrze w Krakowie, nie można liczyć na więcej niż jedną (ewentualnie, maksymalnie dwie) wystrzałowe premiery w całym sezonie teatralnym, od września do czerwca.

 

Przyznam, że kiedyś wolałam chodzić tylko na te spektakle, które poruszały mnie i wzruszały w ten szczególny sposób. Jednak z czasem, kiedy głód teatru zaczął się we mnie nasilać i zaczęłam potrzebować wrażeń teatralnych o nieco bardziej ekstremalnym zabarwieniu, zaczęłam bywać też z ciekawości na spektaklach, o których mogłam mówić tylko, że mi się „podobały”, albo że „prawie się podobały”, lub po prostu „były całkiem w porządku”. Nad tymi spektaklami nie rozpływam się, ale też nie krytykuję ich przesadnie, zwłaszcza jeżeli grają w nich aktorzy, których znam, lubię i podziwiam.

 

Do grupy spektakli wybitnych, gdybym miała mówić tylko o tych, które widziałam w ostatnim roku, przyszłoby mi zaliczyć: „Wesele” Jana Klaty, „Proces” Krystiana Lupy (oczywiście, nie z NST, ale musiałam tu o nim wspomnieć), „Triumf woli” Moniki Strzępki, „Płatonow” Konstantina Bogomołowa, „Kosmos” Krzysztofa Garbaczewskiego, „Kopciuszek” Anny Smolar czy „nie-boska komedia” Moniki Strzępki. To są po prostu spektakle nowatorskie, zaskakujące, nieoczywiste, a jednocześnie będące teatrem w pełnym tego słowa znaczeniu i niosące ze sobą wszystko, czego można od teatru oczekiwać. Większość pozostałych spektakli jest dobra, ale nie są to już prawdziwe wydarzenia.

 

Co zatem zrobić ze spektaklami, które powstają w Narodowym Starym Teatrze teraz, po ostatnich zmianach na stanowisku dyrektorskim oraz kierownika literackiego?

Moim zdaniem, jeżeli są (będą) na przyzwoitym poziomie, to już należałoby uznać to za cud. Spektakle te powstają bowiem, jak się wydaje, w atmosferze nasyconej poczuciem beznadziei, z reżyserami, na miejscu których aktorzy najchętniej widzieliby kogoś zupełnie innego, a wreszcie w poczuciu niezrozumienia i braku poszanowania dla twórczej wolności.

Narodowy Stary Teatr w Krakowie; Masara” Marius Ivaškevičius

 

Takie są te spektakle, które widziałam. Zarówno „Dom Bernardy A.” w reżyserii A. Radawskiego, jak i „Masara” Mariusa Ivaškevičiusa, sprawiają wrażenie jakby ich istnienie wszystkich dziwiło. Jakby powstały  głównie z poczucia obowiązku i potrzeby grania, ale nawet aktorzy zdają się być zdziwieni faktem, że są na scenie.

 

To, niestety, prawda. Brak wiary w przyszłość, jaki towarzyszy zmianom w Narodowym Teatrze Starym, udzielił się chyba również aktorom, którzy zdają się wyglądać, jakby wychodzili na scenę nieomalże ze strachem. Ze strachem, który w pewnych momentach przeradza się w przerażenie. Aktorom brak jest przekonania.

 

Wszystko to powoduje różnego rodzaju zarzuty ze strony krytyków, jak również widzów. A to, że sztuka nie jest godna tego, aby wystawiać ją w Starym Teatrze, a to że postaci nie są pełnokrwiste, tylko pobieżnie naszkicowane, że oglądanie spektaklu nie wiąże się generalnie z tymi uczuciami, z którymi chciałoby się je wiązać.

Wszystkie te argumenty dotyczą spektaklu „Dom Bernardy A.”, który został wystawiony na Nowej Scenie, najmniejszej i najmłodszej scenie Narodowego Starego Teatru, która mieści około 100 miejsc.

 

Ciekawa jestem, jak wielu spośród tych widzów, którzy krytykują teraz „Dom Bernardy A.”, widziało inne spektakle grane w tym miejscu. Sama przez długi czas omijałam tę scenę szerokim łukiem, a jedyne dwa spektakle, które uważam za bardzo dobre i które z pewnością chciałabym zobaczyć powtórnie, to „Blogi” i „Paw królowej”. Reszta to właściwie jakby szkice, eksperymenty, ewentualnie zabawa, a nawet czasem gry z publicznością, które ogląda się z zainteresowaniem, ale które nie pozostawiają większych wzruszeń. Mimo to, ich reżyserom należy się uznanie za otwarty umysł i odwagę. Jednak to jeszcze nie jest to, co mogłoby „pójść” na Dużej Scenie.

Przyznaję, choć nie chcę wymieniać tytułów, że widziałam na Nowej Scenie od początku jej istnienia, spektakle dużo gorsze niż „Dom Bernardy A.”, żeby nie powiedzieć wręcz nudne i nijakie, kiedy jedna godzina dłuży się nagle w nieskończoność, a mimo to grane latami bez mrugnięcia okiem, czy jakiegokolwiek głosu w sprawie poddania w wątpliwość ich wartości.

 

Podobne zresztą spektakle spotyka się na Scenie Kameralnej, lub na Dużej Scenie. Co do niektórych z nich nie mogłam nawet się zmusić, żeby na nie pójść, a co do niektórych zmusiłam się i poszłam tylko po to, żeby później żałować.

Biorąc te wszystkie  argumenty pod uwagę, warto zauważyć, że „Dom Bernardy A.” zarówno jak i „Masara” to nie są spektakle złe. Są może odrobinę niedokończone, tworzone bez wiary w sukces, czasem może reżyserom zabrakło kunsztu lub fantazji, ale z całą pewnością nie można przekreślać tego, że aktorzy walczą nimi o swój teatr, o swoją publiczność i o swoją przyszłość. I robią to bardzo konsekwentnie.

FORMULARZ KONTAKTOWY >>

Kancelaria Adwokacka 

Adriana Szczęśniak - Majcher 

 

ul. św. Wawrzyńca 39/5

31-052 Kraków

Zdjęcia: Piotr WERNER, Adriana Szczęśniak-Majcher, Barbara Bogacka

 Copyright ©Adriana Szczęśniak-Majcher Kancelaria Adwokacka -Design by Adriana Szczęśniak-Majcher

 

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.