Ubrać aktora w sukienkę, bynajmniej nie balową i nie z epoki, lecz uszytą z cienkiego i nieeleganckiego materiału na zasłony, choć klasycznie błękitną, i kazać mu nosić ją rozkloszowaną na obręczy umieszczonej wokół bioder, niczym u infantek na obrazach Velasqueza, to pomysł dość niecodzienny, żeby nie powiedzieć – perwersyjny.
Fakt, że sukienka ta zapinana jest w górnej części na kształt munduru, może chyba oznaczać, że niewygoda związana z jej noszeniem i widoczne niedopasowanie do realiów, mają prowadzić do skojarzenia, że kobiety w oczywisty sposób nie pasują do walki.
Jeżeli ktoś oczekiwał, że „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy” Jolanty Janiczak, w reżyserii Wiktora Rubina, będą spektaklem w klasyczny sposób opowiadającym historię francuskiej działaczki z czasów Rewolucji, Theoroigne de Mericourt, to już może zaczynać mieć uzasadnione wątpliwości, czy aby na pewno dobrze trafił.
Co prawda, początkowo twórcy spektaklu przedstawiają główną bohaterkę, ukazują realia, w których żyła, oraz nieprzyjemnie opresyjny klimat, w którym musiała dorastać, a który nijak się miał do jej żywego, nastawionego na konfrontację, usposobienia.
Jednak, kiedy aktorzy zapraszają na scenę jednego z widzów, kiedy Robespierre przeistacza się momentami w Gerarda Depardieu, a w końcu, kiedy ze sceny zaczyna być czytana Księga przepełniona wpisami o współcze
snych przypadkach naruszeń godności kobiety oraz wypowiedziami znanych polityków, które pozbawione są szacunku dla kobiecego ciała i wolności, zaczyna być oczywiste, że powoli, niepostrzeżenie i jakby od środka, spektakl ten zostaje zainfekowany
w
irusem rzeczywistości.
Na scenie cały czas opowiadane są historie, które powinny wzbudzić w widzach zrozumienie dla sytuacji kobiet i sprzeciw, wobec działań wszelkiej władzy, która o sprawach szczególnie ważnych dla tej grupy decyduje w sposób arbitralny i nie biorący pod uwagę ich podmiotowości. Jeżeli dodać do tego wszystkiego mężczyzn przekształconych w niezbyt poważnych fircyków, ubranych w białe rajtuzy i z włosami upiętymi kokardkami, zwłaszcza gdy stroją się w pantofelki, lub wychodzą na scenę w samych koszulach, to można odnieść wrażenie, że sami mają oni dość funkcji przywódczej i odpowiedzialności, jaka się z nią wiąże.
Naturalną konsekwencją wydaje się pozwolenie, by kobiety nie tylko miały możliwość decydowania o fundamentalnych dla nich kwestiach, ale także by ich głos, jako głos połowy społeczeństwa, był uwzględniany i dopuszczany do każdej debaty politycznej. Twórcy zdają się pytać o to, jak zmienić typowo męskie sektory aktywności społecznej, do których należy m.in. władza i polityka, oraz jakim sposobem zmienić świat męskich zasad i ulepszyć go poprzez kobiecą etykę wrażliwości.
Patrząc na dzisiejszą scenę polityczną, wydaje się, że pytanie to trafia w pustkę i nie spotka się z żadną rozsądną reakcją. Czy naprawdę jedynym sensownym działaniem pozostają demonstrację, czy nie ma innego sposobu na dialog, niż hasła wypisywane na transparentach?
Boska Komedia, środa 13 grudnia 2017 r.
Jolanta Janiczak: „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy”. Reżyseria: Wiktor Rubin. Scenografia: Michał Korchowiec. Muzyka: Krzysztof Kaliski. Obsada: Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Martyna Peszko, Sonia Roszczuk, Małgorzata Trofimiuk, Małgorzata Witkowska, Mirosław Guzowski, Roland Nowak, Maciej Pesta, Marcin Zawodziński. Premiera: 29 października 2016 r. Teatr Polski w Bydgoszczy.